Kiedy odkrywam nowy zapach, zawsze szukam czegoś, co porwie mnie w wir emocji, co przeniesie mnie w zupełnie nową przestrzeń zmysłową. Paco Rabanne Ultraviolet obiecał mi tę podróż i z pewnością nie zawiodł.
Zacznijmy od flakonu – design, który wydaje się emanować tajemnicą. Szkło, jakby złapane w świetlistej sieci, przypomina kosmiczną mgławicę. Jest to zapach, który wzbudza ciekawość jeszcze przed pierwszym spryskaniem.
Po pierwszym kontakcie z moją skórą, Ultraviolet wybuchł niczym konstelacja gwiazd. Nuty głowy to jakby zapowiedź nieskończonych możliwości – świeża mięta połączona z błyskiem bergamotki, która rozjaśnia mrok. To początek, który zwiastuje niezwykłą podróż.
Następnie przechodzimy do serca, gdzie Ultraviolet odkrywa swoją prawdziwą naturę. Tutaj bursztyn i paczula miesza się z kwiatowym akordem jaśminu, tworząc harmonię, która jest zarówno hipnotyzująca, jak i kojąca. To moment, w którym czuję się jakby zagubiona w kosmicznej otchłani, ale jednocześnie całkowicie spokojna.
Ale to baza zapachu sprawia, że Ultraviolet staje się naprawdę niezapomniany. Drewniane nuty łączą się z ambrową głębią, tworząc ślad, który przypomina o sobie nawet po godzinach. To jakby pozostałość po przejściu komety, która migocze w nieskończonym kosmosie.
Paco Rabanne Ultraviolet to podróż przez światło i ciemność, przez świeżość i głębię. To zapach, który nie tylko podbija zmysły, ale także prowadzi do refleksji nad nieskończonością kosmosu i ludzkiej duszy. Dla mnie, to nie tylko perfumy – to doświadczenie.